Miło spędzić popołudnie z zachmurzeniem i deszczem na farmie z pensjonatem na sawannie.Mile widziany widok i powód do świętowania.
Niska rzeka Orange jest jedną z najdłuższych w Afryce Południowej.Stanowi granicę między Republiką Południowej Afryki a Namibią.
Miło spędzić popołudnie z zachmurzeniem i deszczem na farmie z pensjonatem na sawannie.Mile widziany widok i powód do świętowania.
Niska rzeka Orange jest jedną z najdłuższych w Afryce Południowej.Stanowi granicę między Republiką Południowej Afryki a Namibią.
10-godzinny lot nad wielkim, błękitnym obszarem południowego Atlantyku w końcu ustąpił miejsca lądowaniu.Patrzę przez swoje siedzenie przy lewym oknie, z wysokości 9 000 metrów i jak okiem sięgnąć widzę tylko jałową pustynię w Afryce Południowej.
Przybył taksówką do centrum Kapsztadu, mając przy sobie tylko małą torbę sportową.Całkiem kontrastujący z Ameryką Łacińską: prawie tyle samo rezydencji – i Ferrari, Maseratis, Bentleyów – co Beverly Hills.Jednak w tym samym czasie agresywni handlarze uliczni atakują mnie niczym zombie, wielu w łachmanach, pochodzących z biedy któregokolwiek z pobliskich miasteczek.
To nowy i całkowicie oszałamiający świat.Motocykl jest teraz bezpiecznie schowany w garażu długoterminowym w Urugwaju.Przyjechałem, żeby pedałować na rowerze przez Afrykę.
Jeden przyszedł w dużym kartonowym pudełku, aż z Boise.Frank Leone i zespół George's Cycles wyraźnie się pogodzili.Przeprowadziliśmy burzę mózgów na temat ich wspólnych doświadczeń związanych z jazdą na rowerze, wszystkich realistycznych sytuacji na drodze i zmontowaliśmy tę maszynę.Wszystko idealnie wyregulowane, a także kilka kompaktowych narzędzi i mnóstwo kluczowych części zamiennych, takich jak szprychy, ogniwo łańcucha, opona, linka przerzutki, zębatki i wiele więcej.Każde czułe pokrętło, przetestowane i ustawione.
Ostatniego wieczoru w Cape Town, w irlandzkim pubie, moją uwagę przykuła przechodząca kobieta z Afro wielkości piłki plażowej i urodziwą twarzą.Weszła do środka i usiadła obok mnie przy barze.Zaproponowałem, że postawię jej drinka, a ona się zgodziła.Potem powiedziała, że powinniśmy przejść do stołu i tak zrobiliśmy.Odbyliśmy przyjemną rozmowę;ma na imię Khanyisa i mówi w języku afrikaans, który jest podobny do niderlandzkiego, ale jeszcze bliższy flamandzkiemu z północnej Belgii.Do tego w trzecim języku ojczystym, nie pamiętam, było mnóstwo dźwięków typu „klik”, nauczyłem się nawet kilku przekleństw, ale i tych zapomniałem.
Po około godzinie zaoferowała część usług z „najstarszego zawodu”.Nie byłem zainteresowany, ale nie chciałem też jej stracić, więc zaoferowałem jej kilka randów południowoafrykańskich (oficjalna waluta Republiki Południowej Afryki), żeby została i rozmawiała dalej, a ona się zgodziła.
To była dla mnie szansa na zadawanie pytań, o wszystko, co chciałem wiedzieć.Życie po tej stronie jest inne.Trudno, delikatnie mówiąc.Wśród moich bardziej niewinnych pytań pytałem, czy woli być nieatrakcyjną białą kobietą, czy piękną czarną kobietą, jaką jest, tutaj, w tym kraju ze smutną historią apartheidu.Odpowiedź przyszła jej łatwo.Jest całkowicie jasne, że nierówność atrakcyjności może być nawet bardziej dotkliwa niż wieki kolonialnych nadużyć i pogłębiające się nierówności ekonomiczne.
Była uderzająco szczera i godna szacunku.Steely także pozornie nie boi się niczego poza tym, że nie ma środków na opłacenie składek szkolnych syna.Właśnie, jest nad czym się zastanawiać.
Wiele osób tutaj, w tym Khanyisa, szczerze interesuje się moimi podróżami.Każdy bez wyjątku RPA jest hojny w swoim czasie.To dodatek do całej bezdennej hojności Ameryki Łacińskiej.Często wyczuwam jakąś ludzką cechę, tak uniwersalną jak zwykłe „pomachanie na powitanie”, zakorzeniony szacunek dla „podróżnika”, który wydaje się wykraczać poza religię, narodowość, rasę i kulturę.
Bezceremonialnie zacząłem pedałować późnym rankiem w piątek 7 lutego. Bez większego wysiłku pokonałem 80 mil przez pagórkowate wzgórza na drodze na zachodnim wybrzeżu Republiki Południowej Afryki.Całkiem nieźle jak na faceta, który przez ostatnie 10 miesięcy ledwo siedział na siodełku rowerowym.
Co ciekawe w tej liczbie 80 mil… tak się składa, że stanowi to 1% z 8 000 szacowanych mil do Kairu.
Jednak tył mnie bolał.Nogi też.Ledwo mogłem chodzić, więc następnego dnia udałem się na odpoczynek i regenerację.
Choć było to efektowne, dobrze jest uciec od cyrku w okolicach Kapsztadu.W Republice Południowej Afryki dochodzi średnio do 57 morderstw dziennie.W przeliczeniu na mieszkańca mniej więcej tyle samo, co w Meksyku.Nie przeszkadza mi to, bo jestem logiczny.Ludzie wpadają w panikę, mówią, że podziwiają moją „odwagę”.Chciałbym tylko, żeby to zamknęli, żebym mógł jeździć w nieświadomości i spokoju.
Wiadomo jednak, że dalej na północ jest bezpiecznie.Następny kraj, Namibia, której granica znajduje się jeszcze kolejne 600 km przed nami, również jest spokojny.
Swoją drogą przejeżdżanie obok stacji benzynowych to przyjemność.Nie musisz już kupować tych obrzydliwych rzeczy.Jestem wyzwolony.
Stalowe wiatraki w starym stylu skrzypią na pracujących ranczach tutaj, w suchym stepowym kraju, a zakurzone sceny przypominają „Winogrona gniewu”, arcydzieło Johna Steinbecka „America's Dust Bowl”.Strusie, springboki, kozy, widok na słone morze przez cały dzień.Dużo więcej zauważa się z siodełka roweru.
Doringbaai przypomina mi, dlaczego zwykle nie planuję – płynę.To tylko przypadkowe odkrycie, te ostatnie 40 km po piasku i tarce tego dnia, kiedy na horyzoncie pojawiła się wysoka biała latarnia morska, wieża kościoła i kilka drzew, docierając w końcu niczym oaza.
Zatrzymałem się dość wycieńczony, opalony słońcem, trochę zawroty głowy, powitany przez przyjazne fale, gdy potoczyłem się powoli przed siebie.
Zdecydowaną większość tej nadmorskiej osady stanowią ludzie kolorowi, o tym czy innym przystojnym odcieniu, mieszkający w zniszczonych domach, wyblakłych i szorstkich na krawędziach.Około 10 procent to biali, którzy mieszkają w bardziej błyszczących domkach w innym rogu miasta, z najlepszym widokiem na morze.
Tego popołudnia nie było prądu.W Republice Południowej Afryki niemal codziennie zdarzają się przerwy w dostawie prądu.Jest pewien problem z elektrowniami węglowymi.Rozumiem, że niedoinwestowanie jest skutkiem dawnej korupcji.
Są dwa puby, oba czyste i uporządkowane, i no cóż, trzeźwe.Podobnie jak znaki drogowe, barmani zawsze najpierw mówią do ciebie w języku afrikaans, ale szybko przejdą na angielski, a bez wątpienia jest tu mnóstwo ludzi, którzy mogliby bez problemu przejść na język zuluski.Wypij butelkę Castle za 20 Rand, czyli około 1,35 dolara, i podziwiaj flagi i plakaty drużyn rugby na ścianach.
Ci potężni mężczyźni, uderzający w siebie jak gladiatorzy, zakrwawieni.Ja oniemiałam, nieświadoma pasji tego sportu.Po prostu wiem, że te brutalne działania dla niektórych ludzi są wszystkim.
Przy szkole średniej znajduje się boisko do rugby, skąd widać zaczarowaną latarnię morską, położoną tuż nad łowiskiem, które jest oczywiście głównym pracodawcą Doringbaai.Z tego, co widziałem, pracowało tam setka kolorowych ludzi, wszyscy ciężko pracujący.
Tuż obok dwie łodzie robocze wysysają dno morskie i zbierają diamenty.Dowiedziałem się, że te obszary przybrzeżne, stąd i daleko na północ od Namibii, są bogate w diamenty.
Pierwsze 45 mil było utwardzone, nawet z lekkim wiatrem w plecy, chociaż brak porannej mgły morskiej powinien być ostrzeżeniem.Czuję, że szybko staję się silniejszy, więc po co się martwić.Niosę pięć butelek wody, ale na ten krótki dzień napełniłem tylko dwie.
Potem przyszło skrzyżowanie.Droga do Nuwerus była raczej pokryta zużywającym energię żwirem, piaskiem, tarą i piaskiem.Ta droga również skręciła w głąb lądu i zaczęła się wspinać.
Wspinałem się na wzgórze, wypijając już prawie całą wodę, gdy z tyłu nadjechała duża ciężarówka robocza.Chudy dzieciak wychylił się z siedzenia pasażera (kierownica jest po prawej stronie), twarz przyjazna, entuzjastyczna, kilka razy udawał „napij się wody”.Krzyknął do silnika diesla: „Potrzebujesz wody?”
Grzecznie go pomachałem.To tylko kolejne 20 mil.To nic.Robię się twardy, prawda?Wzruszył ramionami i potrząsnął głową, gdy przyspieszali.
Potem przyszły kolejne podjazdy.Po każdej następuje zakręt i kolejna widoczna aż po horyzont wspinaczka.Po 15 minutach zacząłem odczuwać pragnienie.Rozpaczliwie spragniony.
Tuzin owiec skulonych było pod cienistą stodołą.W pobliżu cysterna i koryto wodne.Czy jestem na tyle spragniony, aby wspiąć się na płot, a potem pomyśleć o wypiciu owczej wody?
Później dom.Całkiem niezły dom, cały ogrodzony, nikogo w pobliżu.Nie byłam jeszcze na tyle spragniona, żeby się włamać, ale samo włamanie i wejście do środka przeszło mi przez myśl niepokojąco.
Poczułam silną potrzebę, żeby się przeciągnąć i siku.Kiedy zaczęło płynąć, pomyślałem, żeby go uratować i wypić.Tak niewiele wyszło.
Zanurzyłem się w kupę piasku, koła zgasły i właściwie się przewróciłem.Nic takiego.Dobrze było stać wyprostowanym.Znów zerknąłem na telefon.Nadal nie ma usługi.W każdym razie, nawet gdybym miał sygnał, czy można tu zadzwonić pod numer alarmowy?Na pewno niedługo przyjedzie samochód… .
Zamiast tego przybyło trochę chmur.Chmury w klasycznym rozmiarze i kształcie.Już samo jedno czy dwa podania na kilka minut robi różnicę.Cenne miłosierdzie promieni lasera słońca.
Chodzące szaleństwo.Przyłapałem się na wypowiadaniu na głos jakiegoś bełkotu.Wiedziałem, że jest coraz gorzej, ale wiedziałem, że koniec nie może być zbyt odległy.Ale co jeśli skręciłem w złą stronę?Co się stanie, jeśli złapię gumę?
Zerwał się lekki tylny wiatr.Czasami zauważysz najmniejsze prezenty.Nadeszła kolejna chmura.W końcu usłyszałem nadjeżdżającą z tyłu ciężarówkę.
Zatrzymałem się i zsiadłem z konia, udając „wodę”, gdy się zbliżała.Głupi Afrykanin za kierownicą starego Land Cruisera wyskoczył i spojrzał na mnie, po czym sięgnął do taksówki i podał mi pół butelki coli.
W końcu tak było.Niewiele jak na Nuwerusa.Jest sklep.Praktycznie wczołgałem się do środka, minąłem ladę i znalazłem się na betonowej podłodze w chłodnym magazynie.Siwowłosa sprzedawczyni przynosiła mi dzban za dzbanem wody.Dzieciaki w mieście zerkały na mnie szeroko otwartymi oczami zza rogu.
Na zewnątrz było 104 stopnie.Nie umarłem, mam nadzieję, że nie uszkodziłem nerek, ale wyciągnąłem wnioski.Spakuj nadmiar wody.Badaj pogodę i zmiany wysokości.Jeśli zaproponowano wodę, BIERZ JĄ.Popełnij jeszcze raz te nonszalanckie błędy, a Afryka może mnie wysłać do wieczności.Pamiętaj, że jestem tylko workiem na mięso zawieszonym na kościach i wypełnionym cenną wodą.
Nie musiałem zostawać w Nuwerusie.Po godzinach nawodnienia spałem dobrze.Pomyślałem, że spędzę jeden dzień w opuszczonym mieście i pierdnę.Nazwa miasta to afrikaans, co oznacza „Nowy Odpoczynek”, więc czemu nie.
Kilka ładnych budowli, jak szkoła.Dachy z blachy falistej, neutralne kolory z jasnymi pastelowymi wykończeniami wokół okien i okapów.
Flora, gdziekolwiek spojrzę, jest dość uderzająca.Wszelkiego rodzaju odporne rośliny pustynne, których nie potrafiłem nazwać.Jeśli chodzi o faunę, to cóż, znalazłem przewodnik terenowy po ssakach Afryki Południowej, w którym opisano kilkadziesiąt niesamowitych zwierząt.Nie mógłbym wymienić więcej niż kilku najbardziej oczywistych.Kto w ogóle słyszał o Dik-Diku?Kudu?Nyala?Rebok?Rzeczywiście zidentyfikowałem zabójcę drogowego, którego zauważyłem pewnego dnia, po krzaczastym ogonie i gigantycznych uszach.To był stary, duży lis z uszami nietoperza.
Belinda z „Drankwinkel” uratowała mi tyłek.Jeszcze raz poszedłem do sklepu, żeby podziękować za opiekę.Powiedziała, że wtedy wyglądam bardzo źle.Wystarczająco źle, że prawie wezwała lekarza w mieście.
Swoją drogą, to nie jest duży sklep.Płyny w szklanych butelkach, głównie piwo i wino oraz skrytka Jägermeistera.W chłodnym magazynie z tyłu, w którym odpoczywałem na podłodze, tak naprawdę nie mieści się więcej niż kilka starych śmieci i pustych skrzynek po piwie.
W pobliżu znajduje się jeszcze jeden sklep, który pełni także funkcję poczty i oferuje artykuły gospodarstwa domowego.To miasto musi mieć pięciuset mieszkańców.Raz w tygodniu spotykam się z nimi, którzy jadą do Vredendal po zapasy.Nie ma tu praktycznie nic na sprzedaż.
Hardeveld Lodge, w którym chłodziłem buty, ma mały okrągły basen, męską jadalnię i przylegający salon z dużą ilością eleganckiego drewna i pluszowej skóry.Fey prowadzi lokal.Jej mąż zmarł kilka lat temu.Niemniej jednak sprawiła, że to miejsce zostało wykończone, każdy zakamarek, nieskazitelny, każdy posiłek soczysty.
Wracając do trudów, autostradę wiodącą do Przylądka Północnego, największej prowincji Republiki Południowej Afryki, wita tablica w czterech językach: afrikaans, tswana, xhosa i angielskim.W Republice Południowej Afryki w całym kraju obowiązuje 11 języków urzędowych.Ten 85-kilometrowy dzień był o wiele lepszymi warunkami do jazdy na rowerze.Droga asfaltowa, umiarkowane wzniesienie, zachmurzenie, niższa temperatura.
Szczyt sezonu to sierpień i wrzesień, czyli wiosna na półkuli południowej.Wtedy krajobraz eksploduje kwiatami.Jest nawet infolinia kwiatowa.Podobnie jak raport śniegowy może Ci powiedzieć, które stoki narciarskie są najładniejsze, tak jest numer, który należy wybrać, aby uzyskać najświeższe informacje na scenie kwiatowej.Mówi się, że o tej porze wzgórza są pełne 2300 odmian kwiatów.Teraz, w szczycie lata…zupełnie jałowa.
Mieszkają tu „szczury pustynne”, starsi biali ludzie, zajmujący się rzemiosłem i projektami na swojej posiadłości, prawie wszyscy z językiem ojczystym w języku afrikaans, wielu Niemców pochodzenia również długo związanych z Namibią – wszyscy opowiedzą Ci o tym i nie tylko.To pracowici ludzie, chrześcijanie, do szpiku kości z Europy Północnej.W miejscu, gdzie się zatrzymałem, znajduje się napis po łacinie: „Labor Omnia Vincit” („Praca zwycięża wszystko”), który podsumowuje ich podejście do życia.
Nie byłbym szczery, gdybym nie wspomniał o odmianie białej supremacji, z którą się spotkałem, szczególnie tutaj, na pustyni.Zbyt wiele, aby można było uznać to za anomalię;niektórzy otwarcie dzielili się zwariowaną neonazistowską propagandą.Oczywiście nie każda biała osoba – wielu wydaje się zadowolonych i zaangażowanych w relacje ze swoimi kolorowymi sąsiadami, ale to wystarczyło, abym mógł uczciwie stwierdzić, że te mroczne idee są silne w Afryce Południowej i poczułem się odpowiedzialny za odnotowanie tego tutaj.
Ten kwiatowy region nazywany jest „Soczystym” i leży pomiędzy pustyniami Namib i Kalahari.Jest też bardzo gorąco.Ludzie wydają się uważać za dziwne, że jestem tu i teraz, w najbardziej niegościnnym sezonie.Tak się dzieje, gdy jest za dużo „płynności”, a „planowania” jest mało lub nie ma go wcale.Plus: jestem jedynym gościem, praktycznie wszędzie, gdzie wyląduję.
Któregoś popołudnia padało przez około pięć minut, dość mocno, aby zamienić rynny tych stromych ulic w rwące kanały bieżącej wody.Wszystko to było na tyle ekscytujące, że niektórzy miejscowi wyszli na werandy, aby zrobić sobie zdjęcie.Od lat borykają się z ekstremalną suszą.
Wiele domów ma systemy rur odprowadzających wodę deszczową z metalowych dachów do cystern.To oberwanie chmury było szansą na odrobinę podniesienie poziomu.Gdziekolwiek się zatrzymam, proszą, aby prysznice były krótkie.Włącz wodę i zmocz się.Wyłącz i spień.Następnie włącz ponownie, aby spłukać.
To arena bezlitosna i bezlitosna.Któregoś dnia niosłem cztery pełne butelki z wodą na jeden odcinek o długości 100 km, a na pięć mil przed metą byłem już całkowicie pusty.Nie włączyły się żadne sygnały alarmowe, jak ostatnim razem.Żadnego pełzającego szaleństwa.Wystarczający ruch wokół, aby mieć pewność, że uda mi się złapać przejażdżkę lub przynajmniej trochę wody, ponieważ temperatura wzrosła do 30 stopni, gdy walczyłem pod górę i pod wiatr.
Czasami na długich podjazdach, pod wiatr, mam wrażenie, że mógłbym biec szybciej, niż pedałować.Kiedy dotarłem do Springbok, rozbiłem dwulitrową szklaną butelkę Fanty, a potem dzbanek za dzbankiem wody, aby resztę dnia.
Następnie odbyły się dwa wspaniałe dni odpoczynku w Vioolsdrift Lodge na granicy.Tutaj zwiedzałem masywne pustynne urwiska oraz malownicze plantacje winogron i mango nad rzeką Orange, która tworzy falistą granicę między Republiką Południowej Afryki a Namibią.Jak można się domyślić, rzeka zaczyna opadać.Za nisko.
Namibia, rozległy pustynny kraj liczący zaledwie 2,6 miliona mieszkańców, jest drugim najsłabiej zaludnionym krajem na świecie, zaraz po Mongolii.Ziewające szczeliny między wodopojami stają się długie, zwykle około 100 do 250 mil.Pierwsze dni pod górę.Nie mam nic przeciwko podwiezieniu do następnego skrzyżowania.Jeśli tak się stanie, zgłoszę to tutaj, w systemie honorowym.
Nawiasem mówiąc, w tej afrykańskiej przejażdżce nie chodzi głównie o atletykę.Chodzi o wędrowanie.Jestem całkowicie oddany temu tematowi.
Tak jak chwytliwa piosenka może przenieść nas w określone miejsce w czasie, tak harowanie podczas wyczerpującej jazdy na rowerze przenosi mnie 30 lat wstecz, do mojej młodości w Treasure Valley.
Sposób, w jaki odrobina cierpienia, powtarzana regularnie, podnosi mnie na duchu.Czuję, że narkotyk, endorfina, naturalnie wytwarzany opioid, zaczyna działać.
Bardziej niż te fizyczne doznania, wracam do odkrywania poczucia wolności.Kiedy moje nastoletnie nogi były na tyle silne, że mogły mnie unieść od 100 do 250 mil w ciągu jednego dnia, w pętli lub z punktu do punktu przez miasta w głębi lądu, w których dorastałem, miejsca o nazwach takich jak Bruneau, Murphy, Marsing, Star, Emmett, Horseshoe Bend, McCall, Idaho City, Lowman, a nawet wyzwanie czterech szczytów rzucone Stanleyowi.I wiele więcej.
Uciekłem od wszystkich kościołów i ludzi kościoła, od większości głupich zajęć w szkole, od małych przyjęć, od pracy na pół etatu i od wszystkich drobnomieszczańskich pułapek, takich jak samochody i opłaty za samochód.
Rower z pewnością wiązał się z siłą, ale co więcej, w ten sposób po raz pierwszy znalazłem niezależność i, jak dla mnie, szersze pojęcie „wolności”.
Namibia łączy to wszystko w jedną całość.W końcu, wyruszając na kilka godzin przed świtem, aby pokonać upał, ruszyłem na północ, stale pod górę w palących temperaturach i przeciwnym wietrze, przy absolutnie zerowym dostępie do usług na trasie.Po przejechaniu 150 km dopłynąłem do Grünau, w regionie ||Karas w Namibii.(Tak, ta pisownia jest poprawna.)
To jak inna planeta tam.Pustynie z Twojej najdzikszej wyobraźni.Jeśli trochę zaszalejesz, szczyty gór będą wyglądać jak wijące się wierzchołki miękkich rożków lodowych.
Tylko niewielki ruch, ale prawie wszyscy, przechodząc, wydają kilka przyjaznych dźwięków klaksonu i pompują pięściami.Wiem, że jeśli jeszcze raz uderzę w ścianę, oni mnie wesprą.
Wzdłuż drogi w niektórych okazjonalnych stacjach schronienia jest trochę cienia.To po prostu okrągły betonowy stół osadzony na kwadratowym betonowym fundamencie, z kwadratowym metalowym dachem nad głową, wspartym na czterech smukłych stalowych nogach.Mój hamak idealnie mieści się w środku, po przekątnej.Wspięłam się na górę z uniesionymi nogami, przeżułam jabłka, napiłam się wody, zdrzemnęłam się i słuchałam muzyki przez cztery godziny z rzędu, osłonięta od południowego słońca.Było coś cudownego w tym dniu.Powiedziałbym, że nie będzie drugiego takiego, ale przypuszczam, że mam przed sobą jeszcze dziesiątki.
Po uczcie i noclegu w obozie na węźle kolejowym w Grünau pojechałem dalej.Natychmiast na drodze pojawiły się oznaki życia.Trochę drzew, w tym jedno z największym ptasim gniazdem, jakie kiedykolwiek widziałem, żółte kwiaty, tysiące grubych, czarnych, przypominających robaki stonogów przecinających drogę.Następnie jaskrawy pomarańczowy „Padstal”, po prostu przydrożny kiosk zamknięty w pudełku z blachy falistej.
Nie mając ochoty na drinka, i tak się zatrzymałem i podszedłem do okna."Czy ktoś tu jest?"Z ciemnego kąta wyłoniła się młoda kobieta, sprzedała mi zimny napój bezalkoholowy za 10 dolarów namibijskich (66 centów amerykańskich)."Gdzie mieszkasz?"– zapytałem.Wskazała przez ramię „farmę”. Rozejrzałem się, nic tam nie było.Musi być ponad garbem.Mówiła z najbardziej królewskim angielskim akcentem, niczym księżniczka, a dźwięk ten mógł pochodzić jedynie z całorocznego kontaktu z jej ojczystym afrykańskim językiem, prawdopodobnie khoekhoegowabem i oczywiście afrikaans.
Tego popołudnia nadciągnęły ciemne chmury.Temperatury spadły.Niebo pękło.Przez prawie godzinę trwała ulewa.Dotarwszy już do przydrożnego pensjonatu, cieszyłam się razem z robotnikami rolnymi, a ich twarze promieniały.
Ta hipnotyczna melodia zespołu Toto z lat 80. „Bless the Rains Down in Africa” ma teraz więcej sensu niż kiedykolwiek.
A 1992 graduate of Meridian High School, Ted Kunz’s early life included a lot of low-paying jobs. Later, he graduated from NYU, followed by more than a decade in institutional finance based in New York, Hong Kong, Dallas, Amsterdam, and Boise. He preferred the low-paying jobs. For the past five years, Ted has spent much of his time living simply in the Treasure Valley, but still following his front wheel to places where adventures unfold. ”Declaring ‘I will ride a motorcycle around the world’ is a bit like saying ‘I will eat a mile-long hoagie sandwich.’ It’s ambitious, even a little absurd. But there’s only one way to attempt it: Bite by bite.” Ted can be reached most any time at ted_kunz@yahoo.com.
Czas publikacji: 11 marca 2020 r